wtorek, 14 października 2008

Ostateczne podsumowanie podróży

Emocje opadły, puste plecaki otrzepane z podróżniczego kurzu zapadły w letarg a ja wziąłem się za podliczanie wydatków z wyjazdu. Choć bilans wyprawy to nie tylko finanse, jednak to one bardzo często determinują to co zobaczymy i gdzie się udamy. Nam udało się wiele zobaczyć i przeżyć. Pomimo, że pogoda nas nie rozpieszczała a transportowy paraliż w Chinach nadszarpnął nasz budżet to wyjazd zaliczam do bardzo udanych i satysfakcjonujących. Wróciliśmy bogatsi o nowe cenne doświadczenia życiowe jak i podróżnicze. Kolejne zrealizowane marzenia generują nowe pomysły i rozpalają wyobraźnię. Świat jak nigdy stoi otworem a przecież wielokrotnie trzeba stosunkowo niewiele by realizować swe szalone pomysły. Już dziś planujemy kolejne wyjazdy w nieznane...
Podsumowanie finansowe zawiera w sobie wszelkie wydatki związane z podróżą łącznie z kosztami przygotowań oraz transportem docelowym. Zestawienie zostało pogrupowane na najistotniejsze elementy budżetu podróży.
Podczas obliczeń zastosowano następujący przelicznik walut:

1$ = 2,5pln
1$ = 7,1Y
1$ = 9,1Kip


Bilet na trasie Warszawa - Moskwa - Pekin - Moskwa - Warszawa: 1950pln = 780$
Zakwaterowanie (GH) 485Y + 180Kip = 220pln = 88,1$
Transport regionalny(lotniczy,kolejowy,drogowy,rzeczny) 3746Y + 680 Kip = 1505,8pln = 602,3$
Transport lokalny (tuk tuk, bus, taxi) 179,5Y + 157,5Kip = 106,5pln = 42,59$
Zwiedzanie (bilety wstępu itp) 177Y + 70Kip = 81,55pln = 32,1$
Usługi internetowe (net, wypalenie CD itp) 17Y + 161Kip = 50,23pln = 20,1$
Prezenty (zakupy ciuchów, upominków itp) 114Y + 383,5Kip = 157,89pln = 63,2$
Wyżywienie (jedzenie i alkohol) = 561,27pln = 224,5$
Inne (wszystko co nie zostało wymienione) 55Y + 41Kip = 30,61pln 12,24$
Wydatki przedwyjazdowe (wiza, apteczka, ubezpieczenie) = 236pln = 94,4$

W sumie koszty podróży wyniosły = 2950pln + przelot 1950 RAZEM 4900PLN = 1960$
Po przeliczeniu wyszło mi, że stawka dzienna bez transportu wyniosła = 98,3pln = 38$
Stawka dzienna żywieniowa natomiast 18,1pln = 7,24$

Biorąc pod uwagę moje poprzednie podróże wyszło dość sporo! Tym bardziej że wyjazd trwał tylko 30 dni co wynikało z taryfy lotniczej. Pomimo, iż zawsze staram się rozsądnie dysponować środkami finansowymi to jednak nie zapominam o tym, że podróżowanie ma mi sprawiać przyjemność a nierozsądne oszczędzanie może popsuć nawet najlepszy wyjazd. Dlatego nigdy nie szczędzę pieniędzy na lokalne przysmaki i alkohole oraz transport, który ma być środkiem a nie celem samym w sobie. Nie ma sensu zaoszczędzić 50$ na przejeździe zatłoczonym pociągiem gdy można zrobić daną trasę samolotem w 2h i cieszyć się tym po co się przebyło 12000km, tym bardziej, gdy zakup innych biletów mógł by nas uziemić w miejscu na 3dni.

Kolejne podróże przede mną, nowi ludzie i smaki, nowe przygody i doświadczenia, do zobaczenia przy okazji pisania następnego bloga...

niedziela, 9 marca 2008

Droga powrotna do domu


Powrót w fotograficznym skrócie

Chiński nowy rok w Pekinie

Chińczycy to pracowity naród. W sumie to nie mają wyjścia skoro jest ich tak dużo a zaszłości gospodarcze systemu komunistycznego nie pozostawiają im złudzeń co do codziennej egzystencji oraz mglistej przyszłości. Poza tym, a może na szczęście(przynajmniej ich nie okradają w imię prawa) nie maja ZUS-u więc muszą zarobić na swoją przyszłość za młodu. Dlatego wszyscy Chińczycy pracują dniami i nocami bez dni wolnych, świątek piątek i niedzielę. Mylił by się jednak ten kto by uważał, że tak jest zawsze. Otóż poza tym, że Chiny to od dziesięcioleci kraj komunistyczny jednak trwale związany z Konfucjanizmem oraz tradycją i wierzeniami poprzednich epok. Dlatego nie ma nic ważniejszego dla przeciętnego Chińczyka niż spędzenie w gronie rodzinnym okresu Chińskiego nowego roku zwanego z "angielska" spring festival.
Jest to dla tych ludzi jedyny okres gdy mogą porzucić swoje kramy, zapyziałe fabryki i kopalnie oraz inne zajęcia i gremialnie udać się w? podróż do swego miejsca urodzenia, pozostawionych rodziców, żon czy dzieci. Liczba przemieszczających się w tym czasie Chińczyków szacowana jest na około 177 mln. Wszystko po to by w gronie rodzinnym spożyć posiłek podobny do wigilijnego a następnie przez kilka dni odpoczywać i strzelać do upadłego od zmierzchu do późnej nocy z najwymyślniejszych środków pirotechnicznych. W tym czasie mieszkańcy Państwa Środka przemierzają w gigantycznych tłumach wydzielone ulice biorąc udział w czymś na wzór odpustu połączonego z festynem i jarmarkiem na raz!
Wszyscy świetnie się bawią nosząc najprzeróżniejsze nakrycia głowy, kupując wszystko co tylko zapragną, zresztą najczęściej tandetne banalne gadżety jak balony, wiatraczki i sztuczne kwiaty byle tylko było głośno, wesoło i kolorowo.
Nie ma w tym nic z zadęcia i sztywności. Jest to okres wesołości, swobody i psotnego lenistwa. Bawi widok panów po czterdziestce odpalających z lubością kilogramy fajerwerków i cieszących się z tego jak małe dzieci.
W zależności od regionu oraz uprzemysłowienia chiński nowy rok trwa tydzień i dłużej. Będąc w tym czasie na miejscu można się dać porwać tłumowi i oddać z lubością szaleństwu zakupów albo uciec gdzie indziej i wrócić po miesiącu gdy już ucichnie świąteczny gwar a system komunikacyjny powróci do normy (rzecz jasna w Chińskim wydaniu :P).
My z przyjemnością brnęliśmy w tłumie rozentuzjazmowanych Chińczyków patrząc jak to morze ludzi cieszy się z nadejścia nowego roku, roku szczura.

Chiński nowy rok w Pekinie
Zakazane Miasto i okolice
Bonus - stadion olimpijski
Świątynia Lamaistyczna i ZOO

wtorek, 12 lutego 2008

Pozegnanie z Laosem


Fajnie jest być w jakimś odległym miejscu po raz kolejny. Poniekąd zaczyna się taki punkt traktować "jak swój" i czuć się "jak u siebie". Co prawda częściej miewałem takie uczucie podczas pobytu w Chinach, jednak parokrotne przebywanie w Vientiane sprawiło, że i tu także poczułem się jak "u siebie". Niestety moje poczucie ani doświadczenie nie ustrzegły nas przed mozolnym poszukiwaniem miejsca na nocleg oraz awantury z miejscowym tuktukowcem, który orżnął nas na kasę za przejazd z dworca do miasta. Na szczęście skończyło się tylko na inwektywach w obu językach, choć blisko było do rękoczynów. Zadziwiła mnie ta sytuacja gdyż do tej pory miałem jak najlepsze zdanie o Laotańczykach a takie zachowania przypisywałem jedynie Khmerom i ewentualnie Wietnamczykom.
Po odsiedzeniu kilku godzin przed znanym mi wcześniej GH dostaliśmy pokój za nieduży pieniądz i mogliśmy zacząć dzień pełen zakupów i wydawania ostatnich Kip. Warto wspomnieć że tego dnia mieliśmy dwie przeciwstawne sytuacje. Z jednej strony w nocy jechaliśmy najwygodniejszym i jakościowo najlepszym transportem a z drugiej wynajęliśmy najpodlejszy i najbardziej obleśny pokój na całym wyjeździe.
Szaleństwo zakupów przeciągnęło się do wieczoru co sprawiło ze moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa a kiszki "grać marsza". Pomimo mojego narzekania Dasia była nieugięta i choć sprzedawcy zamykali swoje kramy my nadal musieliśmy biegać po straganach w poszukiwaniu kolejnej kiecki, portek czy trzy setnej już bluzki!
Całkiem wykończeni zakupowym maratonem udaliśmy się na ostatni wieczorny posiłek w Laosie. Odnaleźliśmy odpowiedni lokal gdzie spałaszowaliśmy żabę z grilla w promieniach zachodzącego słońca nad Mekongiem delektując sie ostatnimi łykami zimnego BeerLao...Zdjecia z Vientiane

Bambusowa chatka i palenie mnicha


To były wyjątkowo meczące dwa dni non stop w podróży! Jednak opłaciło się. Co prawda początkowo miałem mieszane uczucia co do pewności pogody ale widok polewacza z sikawką w ręku tłumiącego tumany kurzu o świcie na dworcu południowym w Pakse wystarczająco mnie uspokoił. Po dotarciu na miejsce do osady Tadlo już nie miałem wątpliwości, że wreszcie dostaniemy od losu to czego tak bardzo potrzebowaliśmy - ciepła i słońca!
Wynajęcie bambusowej chatki okazało sie czysta formalnością i już po chwili można było wziąć upragniony prysznic. I tu pojawił sie pierwszy "zonk". Wody w kranie zabrakło. Na szczęście było ona zmagazynowana w wielkiej bali, dzięki czemu bez trudu zmyłem z siebie trudy podróży. A gdy po 1h od przyjazdu na miejsce siedziałem gawędząc przy butelce zimnego LaoBeer, kontemplując senne życie mieszkańców rozkoszując się słonecznym ciepłem byłem już właściwie w pełni szczęścia.
Pobyt w Tadlo upływał w rytm wschodów i zachodów słońca, przerywany posiłkami tudzież degustacją lao lao. Spacery nad wodospady i po okolicznych wioskach jak i przejażdżka na słoniu to były nasze atrakcje dnia codziennego, które wspaniale nas relaksowały po trudach podróży. Jedynie silne zatrucie które dopadło Dasię mąciło nieco zadowolenie z pobytu, ale co tam od czego jest nifuroksazyd i loperamid :P
Jednakże największa atrakcją pobytu w Tadlo poza relaksem było festiwal z okazji palenia mnicha.
Zupełny przypadek sprawił, że zostaliśmy zabrani przez lokalnego restauratora na to wydarzenie. Laotańskim zwyczajem zwłoki sie pali w lesie. Jednakże gdy umrze ktoś ważny lub poważany jest to okazja do organizacji festiwalu i sporej imprezy na wzór naszego odpustu. Każdy może zakupić sobie nieco drewna i podłożyć pod stos na którym leżą w specjalnej trumnie zwłoki odpowiednio przygotowane na tą okazję. Ludzie kłębią sie jedząc pijąc i grając w niezliczoną ilość gier a to wszystko w rytm fałszujących lokalnych speców od keyborda i mikrofonu. Gdy zostanie sprzedana odpowiednia ilość dewocjonali oraz podpałki wtedy następuje realizacja głównego gwoździa programu czyli podpalenie stosu z zwłokami. Całość wraz z przemówieniami i modłami trwa około godziny czasu i ma nie wiele wspólnego z nadętymi i sztywniackimi tego typu sytuacjami znanymi nam z własnego podwórka. Wszelkie pomyłki czy niedoróbki techniczne są traktowane z dużą dozą humoru a organizatorzy mają spory dystans do siebie samych i całej uroczystości nie popadając w pompatyczność czy zadęcie. Wszytko odbywa się z uśmiechem, w duchu dobrej zabawy w gronie rodziny i znajomych z wioski.
Bonus - palenie mnicha


W drodze ku sloncu...


Tym razem bez komentarza
W drodze do Vientiane
Podroz do Pakse
Dworzec w Pakse
Przejazd do Tadlo

czwartek, 7 lutego 2008

Miasteczko pelne zakupow


A mialo byc tak pieknie....
No coz jak schody to schody. Ulewa z Huay Xai bez problemu pokonala kolejne setki kilometrow i dopadla nas w miejscu gdzie mielismy odpoczac nieco zwiedzajac i odajac sie szalenstwu zakupow. Z szalenstwa pozostalo nam wkurzanie sie na pogode a zakupow szybkie transakcje robione pod parasolka tudziez cieknaca folia. To co moglo by nam zajac dzien zajelo nam trzy i calkowicie pokrzyzowalo dalsze plany. Wlasicwie to nie zakupy a raczej fatalna pogoda. Lejacy bez przerwy od naszego przybycia do Luang Prabang deszcz okazal sie byc dalekim echem katastrofalnej zimy w Chinach. Nieco zalamani zaczelismy kombinowac i liczyc pozastale nam dni w Laosie. Po konsultacji z pogodynka na necie podjeclismy decyzje o natychmaistowym przerzucie na poludnie Laosu do Pakse a dokladnie do Tadlo gdzie mielismy nadzieje zaznawac pelni relaksu w blasku slonca, popijajac Lao lao z szumem wodospadu w tle. Jak postanowilismy tak tez zrobilismy, ale o tym co bylo dalej i czy byly schody juz napisze z Chin.
Nieco fotek

Schodow ciag dalszy czyli tropikalna ulewa i splyw Mekongiem


Po szczesliwym dotarciu do Huay Xai pogoda sie popsula, zrobilo sie chlodno a w nocy zaczal padac deszcz. Deszcz rzecz jasna zazwyczaj przestaje padac, ale nie ten! To byla taka typowa Azjatycka trapikalna ulewa, ktora w miare uplywu czasu stawala sie coraz bardziej intensywniejsza zalewajac uliczki Hauj xai odbierajac nam nadzieje na szybkie wydostanie sie i udanie w dalsza droge. Rzecz jasna moglismy wyjsc, zmaknac w cigu 1,5s a nastepnie spedzic na mokrym i zimnym pokladzie barki 5h pynac wzburzonym Mekongiem, jednakze taka perspektywa nie napawala nas zbytnim optymizmem.
Z zalem wiec pozostalismy na kolejna noc w miasteczku, nadrabiajac zaleglosci w spaniu oraz na necie za co przyszlo mi slono zaplacic.
Na szczescie aura kolejnego dnia okazala sie dla nas laskawsza i obdazyla nas znosnym cieplem oraz brakiem deszczu. Ruszylismy czym predzej zakupic bilety i zajac najwygodniejsze miejsca z samego poczatku rzedow lawek. Sztuka nam sie powiodla wiec "rejs" do Pakbeng obylismy dosc wygodnie w przeciwienstwie do sklebionej masy turystow "spedzonych jak bydlo" na jedna barke w ilosci zagrazajacej bezpieczenstwu.
Po nocy spedzonej w misteczku bez pradu, raczej wyspani zaokretowalismy sie ponownie i poplynelismy do Luang Prabang ku nowej przygodzie.

Slonce swieci w Laosie i zaczynaja sie schody...


Po bezproblemowym przedostaniu sie do Laosu zjedlismy pierwszy tradycyjny posilek z lozony z papaya salad, sticky rice oraz kawalka miesa suszonego na sloncu a potem lekko grilowanego na slodko. I tu jak by zakonczyla sie nasza sielanka spowodowana radoscia ze slonca, ciepla i blekitnego nieba ktorego nawet nie bylo w Kunmingu widac.
Busik ktory mial nas zawiezc do Luang Namtha po drodze postanowil odmowic posluszenstwa i sie wzial i zepsul w szczerym polu ryzowym. Jakiez bylo nasze glebokie zdziwienie, gdy nagle jak spod ziemi wyrosl pewien nagabywacz z ponowna oferta podwiezienia nas bezposrednio do Huay xai. Spiesze wyjasnic ze godzine wczesniej zrezygnowalismy z tej propozycji uwazajac ja za dziwnie podejzana. Nagle pomyslelismy ze cala ta awaria zostala ukartowana byle tylko wyciagnac od nas kase. Niezrazeni postanowilismy pozostac przy zepsutym busiku czekajac na dalszy rozwoj sprawy. Nasz mlody kierowca wraz ze swoja pomocnica (chyba jeszcze mlodsza siostra) rozpoczal bezskuteczne starania przywolania silnika do porzadku za pomoca swych bezradnych dloni jak i zalogi zlozonej z pasazerow w tym nas. Jednakze od samego pchania samochodu oraz gapienia sie pod maske zazwyczaj nic nie wynika. Dlatego tez po 30 min zatrzymalismy inny busik i za jego pomoc szczesliwie dotarlismy do celu.
Tu czym predzej zakupilismy stosowne bilety na autobus i ryszylismy w kierunku naszego przeznaczenia czyli Huay Xai, tym samym oszczedzajac dwa dni i kase na noclegi.

Zdjecia do tekstu

Podroze ksztalca


Bedac w Kunmingu zakupilismy bilety na podroz, maksymalnie ile sie da pod sama granice, czyli do Mengla. Jak sie okazalo tym razem warunki jakie mielismy podczas drogi przeszly nasze najsmielsze oczekiwania. Po pierwsze nikt sie po drodze nie dosiadal, kierowca jechal autostrada a przystanki na jedzenie i siku byly w sam raz i w wystarczajacej czestotliwosci. Wniosek jest prosty, bilety nalezy kupowac rozwaznie i jezeli to tylko mozliwe zawsze w panstwowej kasie. Cena takze byla najlepsza w porownaniu z tymi jakie proponowano nam na miescie z teoretyczna znizka. W kasie zaplacilismy po 191Y a w GH i prywatnych bileteriach cena zawsze oscylowala powyzej 200Y.
Krotko mowiac: PODROZE KSZTALCA!!!!
Zdjecia z przejazdu

sobota, 2 lutego 2008

W krainie wiecznej wiosny

Jak to lecielismy...


Jednak jestem bialasem. Gdy wszelkie formy wydostania sie gdziekolwiek z Xi'an spelzly na niczym postanowilem poleciec samolotem do Kunmingu. Dosc spory wydatek, ale jezeli wziac pod uwage, ze w ciagu 2h jest sie w miejscu gdzie trawa pachnie, sandalki sa odpowiednim obowiem a z samego powodu dolecenia w to miejsce geba mi sie cieszy to chyba bylo to oplacalne. Wydanie 680 yulkow na bilet loniczy to niewiele wiecej niz soft sleeper ktory jedzie kilkadziesiat godzin z Xi'an do Kunmingu. Co ciekawe na pokladzie samolotu bialych bylo moze kilku a reszta to zwykli obywatele Chinscy. Ktos moze powie ze nie tacy calkiem normali skoro lataja samolotem. Jednakze biorac pod uwage ze byl to 737, taki sam jaki lata z Moskwy do Pekinu to chyba skala sama mowi za siebie i nie ma co dyskutowac tylko o biednych chinskich wiesniakach, bo u nas w europie biednych tez nie brakuje.
No ale dolecielismy i bylo pieknie, niestety do czasu gdy dowiedzielismy sie, ze wlasnie niedlugo rozpoczyna sie spring festiwal i dostanie biletow gdziekolwiek jest nimozliwe. Do tego nalozyla sie katastrofaslna zima z jej monstrualnymi opadami sniegu, jakich tu nie ogladano od 50 lat. Coz bylo robic. Po wielu przemysleniach bylismy zmuszeni siegnac do zaskorniakow i wykupic bilety powrotne lotnicze z Kunming do Pekinu na 09.02. Koszt 1100 yulkow.
Dopiero potem dotarlo do nas ze zrobilismy najlepszy deal tego wyjazdu. Kilka dni pozniej okazalo sie ze jest to jedyna w tym momencie najpewniejsza droga powrotu do Pekinu a tym samym do Polski.
No ale na razie rozkoszowalismy sie cieplem i pyszna kuchnia Yunnanu planujac podroz do Laosu.
Zdjecia z Kunmingu

poniedziałek, 28 stycznia 2008

Xi'an i Armia z terakoty

Drzeworyty z Xi'an

Miedzioryty Terakotowej Armi

Wyspani za wszystkie czasy i wypoczeci dotarlismy do Xi'an. W ten styczniowy mrozny poranek jak zwykle odswierzylismy sie w zesko lodowatym strumieniu i narabalismy drwa na opal. Na niewiele sie to jednak zdalo gdyz trzaskajacy mroz tej zimy mocno nam doskwieral juz od samego rana. Zziebnietymi dloniami skreslismy kilka slow by zakupic bilety w cieplejsze strony. Niestety nie bylo nam dane uzyskac pozwolenstwa od jasni panstwa bo wszelkie permity na tem miesiac zostaly juz wydane. Kozystajac z uslug zapoznanego po drodze szubrawca sprobowalismy ponownie uzyskac okrezna droga upragnone permity. Niestety okazalo sie ze mozemy udac sie jedynie w rozne strony cesarstwa tracac tym samym wszelka nadzieje na wspolna podroz.
Wanda i Grafik wykupili pozwolenstwo do stolicy by tam sprobowac swego szczescia, a Ja z Dasia, w wielkiej trwodze posiedlismy bilety w cieple strony na diabelska maszyne zwane aeroplanem.
Cale to przerzedsiewziecie zabralo na szmat czasu tak, iz gdy przybylismy do wskazanej nam gospody przez lokalnego szubrawca zupelnie obolali i zziebnieci dokonalismy z wielka rozkosza cieplych oblucji w mroznej umywalni pelnej przewiewu zeskiego powietrza.
W ten czas oczulismy doskwierajacy nam od dluzszego czasu glod. Nieco niepewni wybralismy sie na targ saracenow gdzie podawano wszelkiego rodzaju plugastwa ktore wyjatkowo nie przypadly nam do gustu. Wciaz odczuwajac pustke w naszych trzewiach rozpoczelismy dalsze perygrynacje po miescie w poszukiwaniu strawy nadajacej sie do spozycia. Jakiez bylo nasz szczescie gdy wreszcie odnalezlismy gospode z prawdziwy jadlem i wyszynkiem. Napelniwszy nasze brzuchy, a dawszy sobie nieco w czuby ruszylismy spenetrowac owe miejsce.
Utrudzeni wielce powrocilismy do gospody gdzie zapadlismy w gleboki sen.
Nazajutrz nim swit zablysnal zwleklismy swe obolale ciala, przyoblekli w cieple szaty i ruszylismy lokalnymi zaprzegami podziwiac niedawnosz odkryte lokalne dziwy pochodzace z przed stuleci. Byly to jakowosz cenne figury licznego wojska pewnego cesarza ktoryz to postanowil w tenze sposob uczcic swa potege po swej smierci.
Wydawszy nieco grosiwa na ta eskapade powrocilismy do gospody by wyfasowac sie do dalszej drogi.
Wypiwszy a zjadlwszy ostatnia wspolna wieczerze zasnelismy snem sprawiedliwego oczekujac przyszlych dziwow dnia nastepnego.

poniedziałek, 21 stycznia 2008

Chinska masakra nocnym autobusem

Doszukiwanie sie podobienstwa w nazwie w zupelnosci uzasadnione!
Po spakowaniu manatkow, wprost z GH udalismy sie trolejbusem nr 5 na dworzec kolejowy spod ktorego? mial odjezdzac nasz autobus - "wybawaca" do Xi'an. Autobus to faktycznie byl, ale nie wybawca ale masakrator.
Zaczelo sie kiepsko, bo juz od wejscia do biura nie moglismy zlokalizowac nikogo kompetentnego kto moglby nam udzielic informacji skad rzeczony autobus ma odjezdzac. Poza klebiacym sie tlumem chinczykow spogladajacych na nas z pewnym niedowierzaniem z nikad nie bylo pomocy....
Pare minut przed godzina odjazdu pojawil sie organizator, ktory zaskoczyl nas sprawnym i sympatycznym" zalogowaniem" nas na pokladzie autobusu w pierwszej kolejnosci przed tlumem chinczykow. I tu jak by sie zakonczyla opieka pana organizatora. Po ulozeniu sie dosc wygodnie na naszych przydzialowych lezankach rozpoczelismy...... oczekiwanie na odjazd....
Po 50 min dodatkowego postoju pojawia sie spozniona rodzinka i mozemy ruszac. Przed nami 16h? nie..., 24h nie..., 36 h jazdy - O YES YES YES!!!!
Nasz kierowca nie wiedziec czemu (oczywiscie zawsze chodzi o kase) postanowil nie jechac prosta i latwa autostrada ale lokalnymi drogami pelnymi zakretow i czychajacych niespodzianek. Poczatkowo nawet niezle mu szlo ale po jakim czasie rozpoczelo sie cos w rodzaju wycieczki objazdowej po okolicznych i napotykanych po drodze miastach i miasteczkach.
W pewnym momencie nasza wycieczka objazdowa zostala brutalnie przerwana postojem w szczerym polu pod wiaduktem gdzie spedzilismy nastepne 5h do godziny 0530! Pan kierowca postanowil sobie uciac krotka drzemke.
Gdy juz sie wyspal ruszyl i.... 15 min pozniej wyrzucil nas z autobusu do innego ktory juz oczekiwal na nas gdzies tam w Chinach.
W trybie ekspresowym dokonalismy check out i check in na nieco innych miejscach niz poprzednio i ruszylismy w nieoplacona wycieczke objazdowo - krajoznawcza po wsyzstkich juz napotkanych wioskach, miastach i miasteczkach tudziez dziurach bez nazwy.
Kolo poludnia dotarlismy do miasta gdzie powinnismy byc juz 12h wczesniej i spedzilismy na podziwianiu jego ulic, placow i domow nastepne 2h gdyz nasz kierowca sie zagubul biedaczek i nie wiedzial jak wyjechac na trase bo postanowil rzecz jasna ominac platna autostrade.
Tak juz bylo do samego konca, bo katastrofalne opady sniegu spowodowaly ze pozamykano wszysktkie autostrady na trasie. Choc umeczony kierowca nie chcial dalej oszczedzac kasy na oplatach, to nie bylo juz mu dane tego dokonac bo nie wpuszczano nas najzwyczajniej na autostrady.
Tak wiec nasza wesola kompanija popijajac chinska wodeczke po 36h dotarla do zasniezonego i mroznego Xi'an.

W drodze do Xi'an

Qingdao - olimpijska stolica zeglarska


Z Qingdao szalu nie ma. Miasto co prawda w zupelnie innym stylu architektonicznym niz pozostala czesc Chin ale tylko w jego historycznej czesci. Widac wyraznie odcisniete pietno germanskich najezcow...
Poza tym to normalny chinski moloch ze wszystkimi tego konsekwecjami.
Naszym celem przybycia w to miejsce bylo obejzenie olimpijskiej wioski zeglarskiej przed jej otwarciem. Niestety dopiero pozniej okazalo sie to kiepskim pomyslem z wszelkimi tego konsekwecjami w postaci koszmarnych problemow z wydostaniem sie z owego miejsca. Nikt z nas nie przewidzial katastrofalnej zimy, co oczywiscie wydaje sie byc usprawiedliwione. Niestety nie mozna usprawiedliwic wczesniejszego niesprawdzenia ilosci polaczen wychodzacych z miasta do innych czesci Chin. Jak sie okazalo tylko jeden pociag kursuje miedzy Qingdao a dalsza czescia kraju wiec dostanie biletow na niego graniczy z cudem. Nam cudu ogladac nie bylo dane, na kazde pytanie slyszelismy standardowe stwierdznie "mei o" czyli NIE MA!
Nieco spanikowani i troche nie ogarnieci zdecydowalismy sie, moim zdaniem, na zbyt pospieszny zakup biletow do Xi'an u prywatnego przewoznika w jak sie wydaje zawyzonej cenie. Po tych biletowych perypetiach ruszylismy w miasto poszukiwac noclego itp. Zeby tego dokonac trzeba bylo wpierw odszukac kafejke internetowa aby zdobyc adres jakiegokolwiek GH w miscie. Po 30 minutowym poszukiwaniu internetu i 30 min grzebania w sieci zdecydowalismy sie na pewne lokum po czym udalismy sie tam trolejbusem nr 5.
Zamieszkalismy w 6 osobowym pokoju, gdzie mielismy przebywac sami, ale pomimo zapewnien obsugi po niedlugim czasie domeldowano mam kolejnych spaczy na wolne lozka.
Z naszych planow obejzenia wiski zeglarskiej wypalilo ogladanie plazy, miejscowego akwarium, placu budowy z zewnatrz ktory w przyszlosci ma byc wiska zeglarska oraz nadmorskich plaz pelnych syfu i smieci, oraz kiepskiej jakosci sea food po zawyzonych cenach.
No jak na wycieczke za 100 euro to calkowita satysfakcja z realizacji pomyslu!

Tak zesmy jechali
Qingdao

Chinski Mur zima



Dla mnie to juz drugi raz. Poprzednio z Jedrzejem w promieniach slonca i sandalkach pokonywalismy z trudem kolejne stopnie sybolu Chin. Tym razem przyszlo nam pokonywac z Dasia nie tylko zimno i kamienne stromizny ale takze sliska 5 cm warstwe swiezego sniegu zalegajaca jak tylko okiem siegnac.
Do muru dotarlismy kozystajac z porad zawartych w przewodniku Pascala. Zajelo nam to kolo 2h.
Tym razem busik podwiozl nas pod sama zapore. Pani po zainkasowaniu oplaty szybciutko zmyla sie pozostawiajac nas na pastwe losu.... oraz zimna.
Przed nami, wprost na wyciagniecie reki wil sie chinski mur, byl jednak pewien problem. Jak u licha sie na niego dostac? Po kilkuminutowej wedrowce i odkryciu? paru zawalonych drabin dotarlismy do tej ktora zawiodla nas wprost do wiezycy prowadzacej na mur.
Rozpoczelismy mozola wspinaczke pelna przygod zwiazanych z utrata stabilnosci co poniektorych wycieczkowiczow. Po okolo godzinie bylismy w najwyzszym punkcie tej czesci muru. Stanalem po raz drugi dokladnie tam gdzie bylem wraz z Jedrzejem 3 lata temu. Swietne uczucie zwazywszy, ze tym razem bylismy wieksza ekipa i moglem swoja radosc i zadowolenie dzielic z wieksza iloscia osob!
Po obowiazkowej sesji zdjeciowej ruszylismy w dol zboczem gory omijajac tym samym stroma, niebezpieczna i rozwalajaca sie czesc mur.
Niestety po dotarciu na szose czekalo nas niemile rozczarowanie. Nikt na nas nie czekal a jak na zlosc zaden transport nie napatoczyl sie przez 45 min. Mocno zmarzilismy pogryzajac resztki jedzenia nim nieco zdesperowani zlapalismy busika ktory zabral nas do?Huairou, skad po 30 minutowym oczekiwaniu wrocilismy autobusem 916 totalnie wykonczeni w 2 godzinnym korku do Pekinu.
Mielismy tylko 2,5 godzin na dotarcie do GH wziecie prysznica, zjedzenie posilku i dotarcie na dworzec kolejowy by udac sie do Qingdao.
Na szczescie wszystko poszlo sprawnie i zdazylismy na czas, jednak totalny balagan informacyjny jaki zastalismy na dworcu kolejowym prawie nasz kosztowal utrate polaczenia do miejsca docelowego.

Chinski Mur zima





Pekinska wyzerka przed podroza

Pekinskie poczatki

Nieco wymietoszeni i niedospani dotarlismy do chlodnego Pekinu o czasie. Nie wiedziec czemu po wyladowaniu musielismy czekac kolo 15 min na wypuszczenie nas z samolotu do odprawy.
Po odbiorze bagazu i wyplacie yuanow z bankomatu udalismy sie do wyjscia z lotniska (nr 11) wprost na przystanek tzw shuttle busa, ktory zawizl nas do centrum Pekinu za 16Y gdzie oczekiwali na nas juz Wanda i Grafik.
Po szybkim powitaniu, piechota udalismy sie do autobusu skaracjac sobie "hektarowe odleglosci pekinskie" do naszego hotelu. Szybko zalatwilismy formalnosci i wzielismy prysznic.
Wanda z Grafikiem kontynuowali swoje plany zwiedzania Pekinu a Dasia i ja udalismy sie na pierwszy spacer po hutongach uzupeniajac braki plynow piwkiem Tsingtao. Co prawda zimno nieco studzilo nasz zapal do konsumpcji? pijiu jednak pragnienie bylo silniejsze. Po godzinym spacerze przyszed czas na posilek. Niestety nie udalo mi sie odnalezc knajpki z czasu podrozy z Jedrzejem sprzed trzech lat, jednak i tak zjedlismy pyszny i obfity nasz pierwszy wspolny chinski posilek! Nareszcie cos co jest naprawde chinszczyzna a nie zeuropeizowany badziew z wietnamskiej budki!
Po posilku wrocilismy do hotelu gdzie po prostu padlismy i poszlismy spac. Aaa no tak byla to takze zasluga wypitej "malpki" chinskie wodeczki na rozgrzewke zakupionej po drodze do hotelu.
Wanda i Grafik, zgodnie z umowa obudzili nas kolo 1900. Nieco leniwie zebralismy sie i udalismy na pierwsze wspolne zarcie.
Nasza biesiada zostala takze okraszona 0,5l chinskiej wodeczki (zreszta ta pekinska jest najlepsza) Po powrocie do GH udalismy sie na zasluzony odpoczynek, gdyz nastepnego dnia czekalo nas nie lada wyzwanie w postaci wycieczki na Chinski Mur do Huang Hua.

Pierwsze wspolne zarcie

W drodze do Pekinu


 Co tu duzo pisac. Z lataniem szalu nie ma, niby szybciej i wygodniej a jednak czlowiek musi tak czy inaczej solidnie poczuc ze jest w podrozy. Najpierw 2 godziny trzeba byc wczesniej przed odlotem. Nie byloby w tym nic nadzwyczajnegoi gdyby nie fakt ze cala noc przed odlotem przesiedzialem przed kompem szykujac rozne rzeczy na wyjazd niezmrozywszy oka nawet na chwile. Potem szybki prysznic, sniadanie i szklanka herbaty. Najgorsza byla droga na lotnisko w 175. Co chwile zasypialem na siedzeniu a w tym czasie tlum tezal z przystanku na przystanek. Jak wiadomo w takiej sytuacji chwila nieuwagi i stac sie mozna niezlym kaskiem dla zlodzieja, ale jak tu oprzec sie przemoznej potrzebie snu....
Na szczescie bez zadnych strat dotarlem na lotnisko. Tu po chwili spotkalem sie z Dasia i Mlodym ktory postanowil nas odprowadzic. Zdalismy sprawnie bagaz i poszlismy do odprawy. Jeszcze tylko uscisk dloni z Mlodym i juz jestesmy w "celnym raju" - ciekawe tylko dla kogo i niby gdzie on jest???
Potem tylko cyrk pt:. "security" i po 40 min oczekiwania mozemy sadowic sie w swoich miejscach w samolocie. Szybki start, odpiecie pasow, kanapka, soczek 15 min drzemki i juz ladowanie.
W Moskwie musielismy czekac ponad 5h na polaczenie do Pekinu, wiekszosc czasu spedzilsmy na lawkach przesypiajac. Zgodnie z rozkladem zameldowalismy sie w samolocie i odlecilismy w kierunku panstwa srodka nieco zakreceni wypitym winem zakupionym na moskiewskim duty free za 5 euro.

Fare fotek z przelotu...

poniedziałek, 14 stycznia 2008

Garść informacji praktyczno technicznych

Wyruszam dziś do Chin samolotem z Warszawy o 1120 z lotniska na Okęciu. Do Moskwy dolecę koło 1520. Później przymusowa "odsiadka" na Szremietiewie do 2130 a potem lot do Pekinu do godziny 0920 dnia następnego. Bilety tradycyjnie zakupiłem w Aerofłocie za kwotę 1950 pln w promocji jesiennej na przelot w tą i z powrotem z przesiadką w Moskwie na okres 30 dni bez możliwości zamiany, zmiany czy rezygnacji.

adres: Warszawa Al. Jerozolimskie 29 rez. tel 22 6281710

Wizę dwukrotną sześciomiesięczną do Chin wyrobiłem w ciągu czterech dni roboczych (od poniedziałku do czwartku) bez najmniejszego problemu załączając jedynie wydruk rezerwacji dołączonej do biletu lotniczego. Każde przyśpieszenie procedury wizowej kosztuje Polaka 150pln, w innym przypadku jest za darmo.

www.chinaembassy.org.pl

Wydział Konsularny
ul. Bonifraterska 1 (wejście od ul. Wałowej)
tel.: (022) 831 91 29
fax: (022) 635 58 45
godziny urzędowania: poniedziałek: 13:30-15:30
środa: 9:00-11:00
czwartek: 9:00-11:00

Po otrzymaniu wizy chińskiej wyrobiłem także Laotańską w cenie 25$ za trzymiesięczną jednokrotną 30 dniową. Niestety był to ostatni dzień takiej opłaty gdyż od następnego dnia zaczęła obowiązywać nowa stawka 80pln.

Ambasada Laotańskiej Republiki Ludowo - Demokratycznej
ul. Rejtana 15 m. 26,
02-516 Warszawa;
tel.: +48 (22) 848-47-86, 848-89-49;
fax: +48 (22) 849-71-22

godziny składania i odbierania wniosków wizowych: 9 - 11:30, 14 - 15:30, poniedziałek - piątek

W tym roku, pomimo, iż lecę zimą do Azji ograniczyłem bagaż do niezbędnego minimum. Z dużą satysfakcja muszę stwierdzić, że uczę się na błędach i mój plecak staje się coraz bardziej przyjazny dla moich pleców.
Będę korzystał podczas podróży z zakupionych już w poprzednich latach map wydawnictwa freytag&berndt oraz przewodników LP i Pascala