czwartek, 7 lutego 2008

Slonce swieci w Laosie i zaczynaja sie schody...


Po bezproblemowym przedostaniu sie do Laosu zjedlismy pierwszy tradycyjny posilek z lozony z papaya salad, sticky rice oraz kawalka miesa suszonego na sloncu a potem lekko grilowanego na slodko. I tu jak by zakonczyla sie nasza sielanka spowodowana radoscia ze slonca, ciepla i blekitnego nieba ktorego nawet nie bylo w Kunmingu widac.
Busik ktory mial nas zawiezc do Luang Namtha po drodze postanowil odmowic posluszenstwa i sie wzial i zepsul w szczerym polu ryzowym. Jakiez bylo nasze glebokie zdziwienie, gdy nagle jak spod ziemi wyrosl pewien nagabywacz z ponowna oferta podwiezienia nas bezposrednio do Huay xai. Spiesze wyjasnic ze godzine wczesniej zrezygnowalismy z tej propozycji uwazajac ja za dziwnie podejzana. Nagle pomyslelismy ze cala ta awaria zostala ukartowana byle tylko wyciagnac od nas kase. Niezrazeni postanowilismy pozostac przy zepsutym busiku czekajac na dalszy rozwoj sprawy. Nasz mlody kierowca wraz ze swoja pomocnica (chyba jeszcze mlodsza siostra) rozpoczal bezskuteczne starania przywolania silnika do porzadku za pomoca swych bezradnych dloni jak i zalogi zlozonej z pasazerow w tym nas. Jednakze od samego pchania samochodu oraz gapienia sie pod maske zazwyczaj nic nie wynika. Dlatego tez po 30 min zatrzymalismy inny busik i za jego pomoc szczesliwie dotarlismy do celu.
Tu czym predzej zakupilismy stosowne bilety na autobus i ryszylismy w kierunku naszego przeznaczenia czyli Huay Xai, tym samym oszczedzajac dwa dni i kase na noclegi.

Zdjecia do tekstu

Brak komentarzy: