wtorek, 12 lutego 2008

Pozegnanie z Laosem


Fajnie jest być w jakimś odległym miejscu po raz kolejny. Poniekąd zaczyna się taki punkt traktować "jak swój" i czuć się "jak u siebie". Co prawda częściej miewałem takie uczucie podczas pobytu w Chinach, jednak parokrotne przebywanie w Vientiane sprawiło, że i tu także poczułem się jak "u siebie". Niestety moje poczucie ani doświadczenie nie ustrzegły nas przed mozolnym poszukiwaniem miejsca na nocleg oraz awantury z miejscowym tuktukowcem, który orżnął nas na kasę za przejazd z dworca do miasta. Na szczęście skończyło się tylko na inwektywach w obu językach, choć blisko było do rękoczynów. Zadziwiła mnie ta sytuacja gdyż do tej pory miałem jak najlepsze zdanie o Laotańczykach a takie zachowania przypisywałem jedynie Khmerom i ewentualnie Wietnamczykom.
Po odsiedzeniu kilku godzin przed znanym mi wcześniej GH dostaliśmy pokój za nieduży pieniądz i mogliśmy zacząć dzień pełen zakupów i wydawania ostatnich Kip. Warto wspomnieć że tego dnia mieliśmy dwie przeciwstawne sytuacje. Z jednej strony w nocy jechaliśmy najwygodniejszym i jakościowo najlepszym transportem a z drugiej wynajęliśmy najpodlejszy i najbardziej obleśny pokój na całym wyjeździe.
Szaleństwo zakupów przeciągnęło się do wieczoru co sprawiło ze moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa a kiszki "grać marsza". Pomimo mojego narzekania Dasia była nieugięta i choć sprzedawcy zamykali swoje kramy my nadal musieliśmy biegać po straganach w poszukiwaniu kolejnej kiecki, portek czy trzy setnej już bluzki!
Całkiem wykończeni zakupowym maratonem udaliśmy się na ostatni wieczorny posiłek w Laosie. Odnaleźliśmy odpowiedni lokal gdzie spałaszowaliśmy żabę z grilla w promieniach zachodzącego słońca nad Mekongiem delektując sie ostatnimi łykami zimnego BeerLao...Zdjecia z Vientiane

Brak komentarzy: