sobota, 2 lutego 2008

W krainie wiecznej wiosny

Jak to lecielismy...


Jednak jestem bialasem. Gdy wszelkie formy wydostania sie gdziekolwiek z Xi'an spelzly na niczym postanowilem poleciec samolotem do Kunmingu. Dosc spory wydatek, ale jezeli wziac pod uwage, ze w ciagu 2h jest sie w miejscu gdzie trawa pachnie, sandalki sa odpowiednim obowiem a z samego powodu dolecenia w to miejsce geba mi sie cieszy to chyba bylo to oplacalne. Wydanie 680 yulkow na bilet loniczy to niewiele wiecej niz soft sleeper ktory jedzie kilkadziesiat godzin z Xi'an do Kunmingu. Co ciekawe na pokladzie samolotu bialych bylo moze kilku a reszta to zwykli obywatele Chinscy. Ktos moze powie ze nie tacy calkiem normali skoro lataja samolotem. Jednakze biorac pod uwage ze byl to 737, taki sam jaki lata z Moskwy do Pekinu to chyba skala sama mowi za siebie i nie ma co dyskutowac tylko o biednych chinskich wiesniakach, bo u nas w europie biednych tez nie brakuje.
No ale dolecielismy i bylo pieknie, niestety do czasu gdy dowiedzielismy sie, ze wlasnie niedlugo rozpoczyna sie spring festiwal i dostanie biletow gdziekolwiek jest nimozliwe. Do tego nalozyla sie katastrofaslna zima z jej monstrualnymi opadami sniegu, jakich tu nie ogladano od 50 lat. Coz bylo robic. Po wielu przemysleniach bylismy zmuszeni siegnac do zaskorniakow i wykupic bilety powrotne lotnicze z Kunming do Pekinu na 09.02. Koszt 1100 yulkow.
Dopiero potem dotarlo do nas ze zrobilismy najlepszy deal tego wyjazdu. Kilka dni pozniej okazalo sie ze jest to jedyna w tym momencie najpewniejsza droga powrotu do Pekinu a tym samym do Polski.
No ale na razie rozkoszowalismy sie cieplem i pyszna kuchnia Yunnanu planujac podroz do Laosu.
Zdjecia z Kunmingu

poniedziałek, 28 stycznia 2008

Xi'an i Armia z terakoty

Drzeworyty z Xi'an

Miedzioryty Terakotowej Armi

Wyspani za wszystkie czasy i wypoczeci dotarlismy do Xi'an. W ten styczniowy mrozny poranek jak zwykle odswierzylismy sie w zesko lodowatym strumieniu i narabalismy drwa na opal. Na niewiele sie to jednak zdalo gdyz trzaskajacy mroz tej zimy mocno nam doskwieral juz od samego rana. Zziebnietymi dloniami skreslismy kilka slow by zakupic bilety w cieplejsze strony. Niestety nie bylo nam dane uzyskac pozwolenstwa od jasni panstwa bo wszelkie permity na tem miesiac zostaly juz wydane. Kozystajac z uslug zapoznanego po drodze szubrawca sprobowalismy ponownie uzyskac okrezna droga upragnone permity. Niestety okazalo sie ze mozemy udac sie jedynie w rozne strony cesarstwa tracac tym samym wszelka nadzieje na wspolna podroz.
Wanda i Grafik wykupili pozwolenstwo do stolicy by tam sprobowac swego szczescia, a Ja z Dasia, w wielkiej trwodze posiedlismy bilety w cieple strony na diabelska maszyne zwane aeroplanem.
Cale to przerzedsiewziecie zabralo na szmat czasu tak, iz gdy przybylismy do wskazanej nam gospody przez lokalnego szubrawca zupelnie obolali i zziebnieci dokonalismy z wielka rozkosza cieplych oblucji w mroznej umywalni pelnej przewiewu zeskiego powietrza.
W ten czas oczulismy doskwierajacy nam od dluzszego czasu glod. Nieco niepewni wybralismy sie na targ saracenow gdzie podawano wszelkiego rodzaju plugastwa ktore wyjatkowo nie przypadly nam do gustu. Wciaz odczuwajac pustke w naszych trzewiach rozpoczelismy dalsze perygrynacje po miescie w poszukiwaniu strawy nadajacej sie do spozycia. Jakiez bylo nasz szczescie gdy wreszcie odnalezlismy gospode z prawdziwy jadlem i wyszynkiem. Napelniwszy nasze brzuchy, a dawszy sobie nieco w czuby ruszylismy spenetrowac owe miejsce.
Utrudzeni wielce powrocilismy do gospody gdzie zapadlismy w gleboki sen.
Nazajutrz nim swit zablysnal zwleklismy swe obolale ciala, przyoblekli w cieple szaty i ruszylismy lokalnymi zaprzegami podziwiac niedawnosz odkryte lokalne dziwy pochodzace z przed stuleci. Byly to jakowosz cenne figury licznego wojska pewnego cesarza ktoryz to postanowil w tenze sposob uczcic swa potege po swej smierci.
Wydawszy nieco grosiwa na ta eskapade powrocilismy do gospody by wyfasowac sie do dalszej drogi.
Wypiwszy a zjadlwszy ostatnia wspolna wieczerze zasnelismy snem sprawiedliwego oczekujac przyszlych dziwow dnia nastepnego.