czwartek, 7 lutego 2008

Miasteczko pelne zakupow


A mialo byc tak pieknie....
No coz jak schody to schody. Ulewa z Huay Xai bez problemu pokonala kolejne setki kilometrow i dopadla nas w miejscu gdzie mielismy odpoczac nieco zwiedzajac i odajac sie szalenstwu zakupow. Z szalenstwa pozostalo nam wkurzanie sie na pogode a zakupow szybkie transakcje robione pod parasolka tudziez cieknaca folia. To co moglo by nam zajac dzien zajelo nam trzy i calkowicie pokrzyzowalo dalsze plany. Wlasicwie to nie zakupy a raczej fatalna pogoda. Lejacy bez przerwy od naszego przybycia do Luang Prabang deszcz okazal sie byc dalekim echem katastrofalnej zimy w Chinach. Nieco zalamani zaczelismy kombinowac i liczyc pozastale nam dni w Laosie. Po konsultacji z pogodynka na necie podjeclismy decyzje o natychmaistowym przerzucie na poludnie Laosu do Pakse a dokladnie do Tadlo gdzie mielismy nadzieje zaznawac pelni relaksu w blasku slonca, popijajac Lao lao z szumem wodospadu w tle. Jak postanowilismy tak tez zrobilismy, ale o tym co bylo dalej i czy byly schody juz napisze z Chin.
Nieco fotek

Schodow ciag dalszy czyli tropikalna ulewa i splyw Mekongiem


Po szczesliwym dotarciu do Huay Xai pogoda sie popsula, zrobilo sie chlodno a w nocy zaczal padac deszcz. Deszcz rzecz jasna zazwyczaj przestaje padac, ale nie ten! To byla taka typowa Azjatycka trapikalna ulewa, ktora w miare uplywu czasu stawala sie coraz bardziej intensywniejsza zalewajac uliczki Hauj xai odbierajac nam nadzieje na szybkie wydostanie sie i udanie w dalsza droge. Rzecz jasna moglismy wyjsc, zmaknac w cigu 1,5s a nastepnie spedzic na mokrym i zimnym pokladzie barki 5h pynac wzburzonym Mekongiem, jednakze taka perspektywa nie napawala nas zbytnim optymizmem.
Z zalem wiec pozostalismy na kolejna noc w miasteczku, nadrabiajac zaleglosci w spaniu oraz na necie za co przyszlo mi slono zaplacic.
Na szczescie aura kolejnego dnia okazala sie dla nas laskawsza i obdazyla nas znosnym cieplem oraz brakiem deszczu. Ruszylismy czym predzej zakupic bilety i zajac najwygodniejsze miejsca z samego poczatku rzedow lawek. Sztuka nam sie powiodla wiec "rejs" do Pakbeng obylismy dosc wygodnie w przeciwienstwie do sklebionej masy turystow "spedzonych jak bydlo" na jedna barke w ilosci zagrazajacej bezpieczenstwu.
Po nocy spedzonej w misteczku bez pradu, raczej wyspani zaokretowalismy sie ponownie i poplynelismy do Luang Prabang ku nowej przygodzie.

Slonce swieci w Laosie i zaczynaja sie schody...


Po bezproblemowym przedostaniu sie do Laosu zjedlismy pierwszy tradycyjny posilek z lozony z papaya salad, sticky rice oraz kawalka miesa suszonego na sloncu a potem lekko grilowanego na slodko. I tu jak by zakonczyla sie nasza sielanka spowodowana radoscia ze slonca, ciepla i blekitnego nieba ktorego nawet nie bylo w Kunmingu widac.
Busik ktory mial nas zawiezc do Luang Namtha po drodze postanowil odmowic posluszenstwa i sie wzial i zepsul w szczerym polu ryzowym. Jakiez bylo nasze glebokie zdziwienie, gdy nagle jak spod ziemi wyrosl pewien nagabywacz z ponowna oferta podwiezienia nas bezposrednio do Huay xai. Spiesze wyjasnic ze godzine wczesniej zrezygnowalismy z tej propozycji uwazajac ja za dziwnie podejzana. Nagle pomyslelismy ze cala ta awaria zostala ukartowana byle tylko wyciagnac od nas kase. Niezrazeni postanowilismy pozostac przy zepsutym busiku czekajac na dalszy rozwoj sprawy. Nasz mlody kierowca wraz ze swoja pomocnica (chyba jeszcze mlodsza siostra) rozpoczal bezskuteczne starania przywolania silnika do porzadku za pomoca swych bezradnych dloni jak i zalogi zlozonej z pasazerow w tym nas. Jednakze od samego pchania samochodu oraz gapienia sie pod maske zazwyczaj nic nie wynika. Dlatego tez po 30 min zatrzymalismy inny busik i za jego pomoc szczesliwie dotarlismy do celu.
Tu czym predzej zakupilismy stosowne bilety na autobus i ryszylismy w kierunku naszego przeznaczenia czyli Huay Xai, tym samym oszczedzajac dwa dni i kase na noclegi.

Zdjecia do tekstu

Podroze ksztalca


Bedac w Kunmingu zakupilismy bilety na podroz, maksymalnie ile sie da pod sama granice, czyli do Mengla. Jak sie okazalo tym razem warunki jakie mielismy podczas drogi przeszly nasze najsmielsze oczekiwania. Po pierwsze nikt sie po drodze nie dosiadal, kierowca jechal autostrada a przystanki na jedzenie i siku byly w sam raz i w wystarczajacej czestotliwosci. Wniosek jest prosty, bilety nalezy kupowac rozwaznie i jezeli to tylko mozliwe zawsze w panstwowej kasie. Cena takze byla najlepsza w porownaniu z tymi jakie proponowano nam na miescie z teoretyczna znizka. W kasie zaplacilismy po 191Y a w GH i prywatnych bileteriach cena zawsze oscylowala powyzej 200Y.
Krotko mowiac: PODROZE KSZTALCA!!!!
Zdjecia z przejazdu